Dzień sto dwudziesty siódmy
- Babcia Ewa
- 10 mar 2024
- 2 minut(y) czytania
Zaktualizowano: 14 mar 2024
Jestem ponownie w Anglii. Tym razem moja najstarsza córka Ola , wracając do domu po krótkim pobycie w Polsce, zabrała mnie po prostu ze sobą. Lot trwał niecałe 2 godziny . Miałam miejsce w drugim rzędzie i mogłam obserwować zaloty jednej ze stewardes do bardzo przystojnego stewarda. Rozbrajające. Dziewczyna miała długie włosy spięte w koński ogon i zarzucając kokieteryjnie głową omiatała włosami wózek z jedzeniem. Cieszyłam się, że nie musze nic kupować . Zaciekawiło mnie również inne zjawisko. Otóż zaraz po osiągnieciu przez samolot właściwego pułapu wysokości , do toalety ustawiła sie niezła kolejka . Siedziałam przy przejściu i zastanawiałam się, dlaczego osoby te nie skorzystały z toalety przed wejściem na pokład.
Po wylądowaniu i dotarciu do zaparkowanego na parkingu lotniska samochodu, ruszyłysmy w drogę do domu. Czekała nas jeszcze prawie dwugodzinna jazda , na dodatek obwodnicą Londynu. Nawigacja pokazywała niezłe korki na trasie ,wiec postanowiłyśmy zatrzymać się na śniadanie w Mc Donaldzie. To był wspaniały pomysł. Nie czekałyśmy na zamówione dania, nie było zwyczajowego tłoku. A na dodatek odkryłam,że moge zamówić swoje ulubione danie mleczne tj płatki owsian. I jeszcze miałam wybór mleka /kokosowe, owsiane, bez laktozy z laktozą i jeszcze jakieś/ Z wielką przyjemnością zjadłyśmy śniadanie, wypiłyśmy kawe i nie spiesząc sie ruszyłyśmy w droge. W miedzyczasie na autostradach zrobiło sie luźniej ,Wszyscy zdążyli dojechać do pracy i mogłyśmy spokojnie kontynuować podróż
Jak wczesniej pisałam , u Oli w domu mieszka , przygarnieta ze schroniska Luna Piękna, duża i niesamowicie agresywna.. Nie toleruje obcych zarówno tych którzy dzwonią do drzwi domu jak i innych napotkanych na spacerach. Przez lata pomimo różnych szkoleń, spotkań ze specjalistami nic sie nie zmieniło. Kiedy byliśmy z Krzyskiem ostatnim razem, przez pierwsze cztery dni chodziła w domu w kagańcu a my udawaliśmy ,że jej nie widzimy i nie wchodziliśmy sobie w drogę. Ola zdejmowała jej kaganiec tylko na jej posiłki i na wszelki wypadek zamykała w kuchni. Oswoił ją z nami dopiero Mateusz, który po czterech dniach wrócił do domu. Wytłumaczył jej w naszej obecności, że jesteśmy rodziną i nie stanowimy dla nikogo żadnego zagrożenia. Zrozumiała i od tej pory biegała po domu bez kaganca, / na spacerach obowiązkowo w kagańcu/ a my schodziliśmy jej z drogi.
Nasz przyjazd do domu to była ogromna radość Luny. Potraktowała mnie jak domownika a ja cieszyłam się,że nie muszę się jej już obawiać. Resztę dnia spędziłyśmy na odpoczynku i aklimatyzacji
Comments